W Nowy Rok weszłam już nie tylko jako blogerka, ale również jako przedsiębiorca i właścicielka sklepu internetowego. Obiecałam, że się Wam pochwalę, więc słowa dotrzymuję, w dzień moich urodzin dzielę się z Wami dobrymi wiadomościami :)
Działalność założyłam w sierpniu, a nad samym sklepem pracowałam przez ostatnie kilka miesięcy, ostatecznie udało mi się uruchomić sprzedaż na krótko przed świętami. Z perspektywy czasu myślę, że miałam dwie drogi do wyboru: albo zamknąć bloga, albo otworzyć własną firmę.
Dlaczego?
Zawodowo i życiowo blog nigdy nie był i nie miał być moim „głównym zajęciem”. Na co dzień mam dwa inne priorytety, które są moją życiową „misją” i spełnieniem. Jednym z nich jest prowadzenie edukacji domowej z chłopcami i to z niej narodziły się Dzieciaki w domu.
Blog to moja odskocznia od codzienności, hobby bo godzinach :). Ponieważ nigdy nie potrafiłam robić rzeczy byle jak, zajmował mi naprawdę dużo czasu. Wraz z jego rozwojem wzrastały również koszty utrzymania. W rezultacie miałam poczucie, że to zupełnie nierozsądne mieć aż tak absorbujące „zajęcie dodatkowe”, z drugiej strony nie potrafiłam po prostu go zarchiwizować. Włożyłam w niego kawał serca i część życia.
Więc założyłam sklep. Motywowała mnie wybuchowa mieszanka pasji, pomysłów, frustracji, ciekawości i chęci podążania za przygodą. W końcu będę miała możliwość i zaplecze do realizowania wielu pomysłów, które nieustannie pojawiają się w mojej głowie.
Dlaczego frustracja?
Jak wiecie jednym ze sposobów, aby blog oprócz obowiązków generował dochody, jest współpraca reklamowa z różnymi markami. I stąd głównie brała się moja frustracja. Przede wszystkim wynikała ona z tego, że dostawałam mnóstwo zapytań o to, aby w ramach wsółpracy barterowej pokazać na blogu jakiś produkt: książkę, grę, aplikację, zabawkę … .
Co oznacza pokazać?
To, że ja mam zrobić sesję zdjęciową i przygotować artykuł, a następnie udostępnić go w kanałach społecznościowych. Średnio taki proces zajmuje mi łącznie ok. 8 godzin pracy, nie przesadzam – może ja po prostu wolno pracuję, ale taka jest moja rzeczywistość. Więc 8 godz. z mojego życia w tym celu, aby jakaś firma mogła dotrzeć do klienta i zwiększyć sprzedaż. Moim wynagrodzeniem miał być produkt, którego koszt wynosił średnio między 30-80 zł. Od dawna nie zgadzam się na takie działania, jednak pytania nadal się pojawiają.
W zeszłym roku, kiedy w którejś z kolei wiadomości w trakcie całej serii wymiany mejlowej, zaproponowano mi, abym przygotowała 3 RECENZJE i równocześnie poinformowano o braku budżetu na takie działania, coś we mnie pękło. Doszłam do wniosku, że już nawet nie chcę poświęcać swojej energii na tego typu korespondencję.
Wolę kupić moim dzieciom książkę za 30 zł, niż w to miejsce zapracować na nią dużą ilością czasu i pracy, dodatkowymi zobowiązaniami, odpowiedzialnością za tworzone treści oraz sytuacją, w której moje dzieci słyszą ode mnie słowa: „Nie mam czasu, pracuję” (tylko nie zarobkowo, biorę na siebie zobowiązania na rzecz korzyści finansowej jakiejś firmy).
Nie zliczę też, ile razy oferowano mi produkty kreatywne do prac z dziećmi. Otrzymywanie takich prezentów za darmo, szczególnie kiedy zaczyna się przygodę z blogowaniem, wydaje się bardzo atrakcyjne. Jednak, pomijając te aspekty, które opisałam wyżej, to rodzi się we mnie pytanie: Ile produktów można przyjąć? Jeżeli tych ofert pojawia się mnóstwo, to okazuje się, że dom robi się jednym wielkim SKŁADOWISKIEM RZECZY! Czego ja po pierwsze nie znoszę, a po drugie uważam taki konsumpcyjny styl życia, w którym nieustannie dostajemy paczki, za mało edukacyjno-wychowawczy wobec chłopców.
Jeszcze jedna sprawa związana z reklamą jest dla mnie nie do zaakceptowania. Pewna część kampanii marketingowych jest w moim odczuciu subtelnym przekłamaniem i skrzywieniem rzeczywistości, wprowadzającym odbiorcę w błąd lub po prostu nieetyczna. Od lat obserwuję dynamikę i zachowania, jakie wywołuje funkcjonowanie w świecie marketingu intenetowego. Prowadząc bloga staję w obliczu sytuacji i decyzji, które wywołują wewnętrzną walkę i dialog głęboko w środku duszy. Jest to rzeczywistość, w której trudno jest pozostać obiektywnym i wiernym swoim zasadom i wartościom. W rezultacie często, jako twórcy, naginamy się do marketingowej rzeczywitości – tak ja przynajmniej oceniam całokształt blogowej twórczości. Wiele razy czytając wpisy sponsorowane na blogach kotłują się we mnie emocje. Bo czekoladowe kulki to jeden z ostatnich, a nie pierwszych produktów, który powinien być kojarzony i przedstawiony w propozycji zdrowego śniadania dla dzieci! Bo jak można sugerować dzieciom, że soki to to samo, co owoce! Albo sytuacja, w której sama musiałam podjąć decyzję, czy chcę reklamować produkt, w którym żywe stworzenia skomercjalizowano i nadano miano edukacyjnej zabawki dla dzieci… . W sumie taki produkt ma walory edukacyjne… .
I trudno mi nawet oceniać i mieć pretensje do twórcy, którego czytam, nadal lubię i szanuję, który ma prawo do innych przekonań niż moje. Rozumiem, że miał do wyboru: albo wziąć udział w takiej akcji marketingowej i nie czepiać się niuansów (że sok, to nie do końca to samo, co jabłko… ), tylko zrobić wpis, o którym po czasie i tak większość zapomni. Ostatecznie zachęca do czegoś lepszego niż cukierki, czipsy i batoniki, a w rezultacie takiej współpracy może utrzymywać się z bloga, mieć więcej czasu w domu z dziećmi lub być w stanie wyjechać z rodziną na wakacje za zarobione pieniądze.
Bardziej doskwiera mi mechanizm funkcjonowania całego systemu, do którego jako twórcy internetowi należymy. Podziwiam bardzo tych, którzy się temu sprzeciwili i wydeptują nowe ścieżki. Stwarzają produkty naprawdę dobrej jakości, spełniające realne potrzeby i reklamują je w ludzki, uczciwy sposób. A na dodatek dzielą się swoją wiedzą z innymi i zachęcają ich do pójścia tą drogą. Wiele godzin spędziłam w ostatnich miesiącach studiując materiały, które udostępnili. Uczyłam się od nich, inspirowałam, nabierałam odwagi do podjęcia nowych kroków. Są wśród nich 3 nazwiska: Ola Budzyńska (Pani swojego czasu), Michał Szafrański (Jak oszczędzać pieniądze) i Joanna Glogaza (Joanna Glogaza), których wskazówki i wiedzę chłonęłam garściami.
Własny sklep z samodzielnie dobranym asortymentem jest wspaniałą alternatywą dla wyżej opisanej rzeczywistości. Prowadząc go, nie jestem uzależniona od współprac reklamowych, jednocześnie mam całkowity wpływ na to, co sprzedaję, co reklamuję i co polecam i to mi się bardzo podoba. Oczywiście i tutaj są pokusy, można przecież dobierać produkty, kierując się jedynie chęcią zysku lub tworzyć przekoloryzowane treści marketingowe. Ja jednak chcę pozostać wierna swoim wartościom. W dodatku mam zaplecze do tego, aby realizować własne pomysły.
Wybaczcie, że ten akapit zajął mi aż tyle miejsca, a Wam czasu na przeczytanie. Od 6 lat prowadzę bloga i temat ten jest wynikiem skumulowanych w tym czasie doświadczeń i przemyśleń, potrzebowałam je wyrazić.
Dlaczego sklep z zabawkami?
Muszę Wam się do czegoś przyznać: nie lubię konsumpcjonizmu, robienie zakupów i duża ilość rzeczy mnie męczy, w galeriach pojawiam się średnio 1,2 razy w roku. Dlatego zawsze mocno selekcjonuję rzeczy zarówno prywatnie, jak i tutaj na blogu. Z drugiej strony nie stronię od tych, które wnoszą prawdziwą wartość do życia.
To samo tyczy się zabawek. Kupuję je bardzo rzadko, jednak kiedy już się na jakąś zdecyduję, wiem, że to prawdziwa perełka wyłowiona z oceanu produktów dla dzieci. Znajdowanie takich perełek, obserwowanie dzieci podczas zabawy nimi i polecanie je zaprzyjaźnionym rodzicom, sprawia mi ogrom satysfakcji i przyjemności. Ponieważ znaczną część życia naszej rodziny zajmuje zaangażowanie w życie wspólnot domowych, często pojawiamy się na różnego rodzaju zjazdach i konferencjach, w których uczestniczą rodzice z dziećmi. Zwykle pakuję na takie wydarzenia bagażnik zabawek pewniaków, o których wiem, że się świetnie sprawdzą w grupie dzieci (znaczy zajmą je) i dadzą dorosłym chwilę na rozmowę z innymi. Zdarzało się wiele razy, że po takich spotkaniach rodzice wracali do domu z listą zabawek, którą od razu chcieli zrealizować :)
W tym miejscu muszę Wam powiedzieć, że przez ostatnie 10 lat posiadania dzieci, prowadzenia edukacji domowej oraz bloga edukacyjnego wyselekcjonowałam sobie listę produktów, które sama uważam za genialne i które przy każdej okazji polecam. Kiedy pracowałam nad sklepem, towarzyszyło mi właśnie to założenie – mieć w nim tylko sprawdzone i przetestowane artykuły.
Mój sklep nie jest wyrazem współczesnych trendów i chęci podążania za modą. Ta nie ma dla mnie większego znaczenia. Są i mają być w nim produkty, które sprawdziły się w dziecięcej zabawie i które mają pozytywny wpływ na ich rozwój. Tych produktów nie znajdziecie w powszechnej sprzedaży dużych sieciówek, bo takie z zasady omijam.
Zaczynam małymi kroczkami, więc obecnie oferuję 3 marki: Hama, Incastro i Pix It. Wszystkie trzy są absolutnie najwyższej jakości, produkowane w Europie, rozwojowe, posiadające szereg zalet. Nie będę ich tutaj wymieniać, bo każdą z nich opisałam już na blogu, ale podam jedną, moim zdaniem najważniejszą dla danej kategorii:
HAMA – nie znam drugiej takiej zabawki, która tak bardzo potrafi zająć zarówno jedno dziecko, jak i grupę, która wywołuje taką koncentrację i ciszę na długi czas…. i jest tak kreatywna.
INCASTRO – klocki dla starszych dzieci, które, jak żadne inne, uruchamiają szare komórki i rozwijają myślenie przestrzenne i konstrukcyjne.
PIX IT – klocki idealnie wspierające rozwój dzieci w wieku przedszkolnym, doskonale nadające się do terapii, które poza dobrą zabawą, będą dla dziecka świetnym ćwiczeniem ważnych umiejętności.
Dlaczego tak późno?
Sklep zawsze doskonale wpisywał się w profil mojego bloga i od lat o nim myślałam. Jednak przerażała mnie perspektywa realizowania zamówień, magazynowania dużej ilości małych produktów do tego stopnia, że nigdy się na niego nie zdecydowałam. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdybym miała nieograniczone środki na inwestycje, mogłabym pozwolić sobie na wynajęcie magazynu i zatrudnienie osób do jego obsługi. Jednak to nie był mój scenariusz, musiałam znaleźć sposób, który pozwolił mi zacząć małymi etapami. Punktem przełomowym było wysłuchanie lekcji o zakładaniu sklepu internetowego w kursie dla blogerów słynnego Jasona Hunta, który kupiłam w momencie, kiedy zastanawiałam się nad przyszłością mojego bloga i rozważałam jego zamknięcie. Cały proces przedstawił on w tak prosty i przystępny sposób, że uwierzyłam w to, że nawet ja, bez doświadczenia, jestem w stanie to zrobić. Dodatkowo dał namiary na rozwiązania, jak obsługa i magazynowanie, które były odpowiedzią na moje potrzeby, a których brak hamował mnie do tej pory. I chociaż cały proces okazał się w rzeczywistości troszeczkę bardziej złożony, to jestem za tę lekcję niezmiernie wdzięczna!
I powtórzę tę prawdę Wam, bo być może czytają mnie osoby, być może mamy szukające swojej ścieżki zawodowej, a chcące być w domu z dziećmi:
Jeśli myślałaś kiedyś o sprzedaży nawet jednego produktu przez internet, ale hamowały Cię brak wiedzy i zbyt skomplikowane procedury, to powiem Ci: Warto spróbować, to nie jest trudne i nie wymaga ogromnych środków na start!!!
Wiecie, co najbardziej mi się podoba w całym procesie? To, że wieczorem widzę nowe zamówienia w panelu sklepu, które automatycznie przez system płatności zostały opłacone. A następnego dnia, przed godziną 11:00 przy każdym z nich jest adnotacja: wysłane, wysłane, wysłane. Dla mnie to tylko i aż zmienione statuty na białym ekranie, które nie wymagały mojego osobistego zaangażowania. Całą obsługę wykonuje cudowna i rzetelna firma, dzięki której ja mam czas na inne rzeczy.
Drugą najwspanialszą rzeczą, jaka mnie spotkała, jest wsparcie i zachęta Magdy, która zakładała ze mną bloga, potem jednak musiała zrobić przerwę. Powoli, po wydaniu na świat 3 cudownych istotek, wraca na karty Dzieciaki w domu. Małymi kroczkami, jeszcze z doskoku, ale sercem jest już tutaj ze mną i działa. To spotkanie z nią (mieszkamy w różnych częściach Polski) dało mi kopniaka do podjęcia decyzji o założeniu firmy.
P.S.
Wszystkie zdjęcia, które widzicie w tym wpisie zrobiłam na wyjazdach, które spędziliśmy wspólnie całymi rodzinami. Wtedy też omawiałyśmy nasze pomysły i plany. Takie z nas, nieidealne matki polki biznesmenki z dziećmi u boku. Widzicie to zdjęcie poniżej – chciałyśmy mieś chociaż jedno wspólne. Jednak rzeczywistość znacznie odbiega od instagramowych kadrów. Także w naszych archiwach mamy 7 takich zdjęć, na których my z Magdą pozostajemy niewzruszone, z nieporuszoną, uśmiechniętą miną. Natomiast nasze dzieciaki to już zupełnie inna bajka… :) :) :)
Na koniec, jak przystało na prawdziwy biznes online :), zostawiam Wam kod zniżkowy (10%) do sklepu. Jako, że mam dzisiaj urodziny, brzmi on następująco:
urodziny2301
Zrealizujecie go >>> TUTAJ !!!
Kibicujcie nam!!!
Ściskam,
Angelika